8 sty 2017

#13 'wall

Przeszła długim korytarzem i dopadła drzwi do swojego pokoju. Zatrzasnęła je za sobą i siadła na łóżku, które stało tuż pod oknem. Nie lubiła tego miejsca. Ale czy to dziwne? Od dwóch tygodni przebywała w azylu psychiatrycznym, codziennie uczestniczyła w grupowych spotkaniach dla ludzi po próbach samobójczych i dostawała dawkę cholernych leków, przez które czuła się na bardziej chorą niż była w rzeczywistości. Była tu sama, od dawna nie widziała nikogo bliskiego, a wszyscy dookoła wydawali jej się dziwni i nie warci zachodu.
Po tygodniu spędzonym w szpitalu, podczas którego faszerowali ją silnymi prochami, po których leżała na łóżku przypominając warzywo (z wyboru, bo nie chciała z nikim rozmawiać), rodzice opłacili jej miejsce w prywatnej klinice w New Haven. Duży budynek znajdował się nad jeziorem, w lesie i z daleka od centrum. Na terenie placówki panowała cisza i spokój, czyli to, czego potrzebowali pacjenci aby wyzdrowieć. Odwiedziny były tylko w weekendy, a w ciągu tygodnia osoby z zewnątrz mogły się tu dostać tylko w wyjątkowych sytuacjach. Pacjenci mieli odpoczywać, przebywać z dala od wszelkiego źródła stresu i uczestniczyć w terapiach, które miały poprawić ich samopoczucie i nauczyć ich na nowo doceniać życie. 
Wszyscy mogli bez problemu chodzić po terenie ośrodka, jednak zejście do jeziora było zagrodzone wysokim płotem. Wnętrza były jasne, mając na celu odciągać przebywających tu ludzi od depresyjnych myśli i negatywnych aspektów życia. Sypialnie były proste, miały duże okna wychodzące na otaczający budynek ogród, wygodne łóżka, biurko i szafkę na najpotrzebniejsze rzeczy. Każdy mógł nosić swoje ubrania, pod warunkiem, że były wygodne i potencjalnie nie zagrażały bezpieczeństwu innych.  
W dużym pomieszczeniu, w którym spędzali większość czasu mieli do dyspozycji rzeczy potrzebne do wyrzucania z siebie emocji: farby,  pastele, cienkie kartki papieru czy ołówki i kredki, ale tylko z miękkimi grafitami. Pacjenci mogli też korzystać z gier planszowych i niektórych instrumentów oraz oglądać telewizję. Byli też pod stałą obserwacją kilku pielęgniarzy i pielęgniarek, którzy starali się nie rzucać w oczy i nie ingerować, dopóki nie zaszła taka konieczność. Dlatego właśnie Evelyn nie przepadała za przebywaniem w tym miejscu. Było zbyt głośne i chaotyczne, a ponad to czuła się w nim jak w więzieniu. Najchętniej siedziała w pokoju, patrzyła za okno, albo porywała kartki i pastele i malowała, siedząc na podłodze pod łóżkiem. Nie wychodziło jej to najlepiej, ale mogła się przynajmniej na czymś skupić.
Od dwóch tygodni nikt jej nie odwiedził. Nadal była na etapie zero wizyt, zero kontaktu z ludźmi z zewnątrz. Powoli zaczynali zmniejszać jej dawki leków i pozwalać jej na więcej. Psychiatra chciał ją namówić do zawarcia nowych znajomości wśród pacjentów, ale uparcie odmawiała. Większość ją drażniła. Teraz siadła na łóżku i zapatrzyła się za okno. Trawa się zieleniła, przyroda budziła się do życia, a ona nadal miała mętlik w głowie.
— Hej, zastanawiałam się gdzie uciekłaś po spotkaniu — powiedziała czarnowłosa dziewczyna, zaglądając do środka. Weszła bez zaproszenia i siadła obok Evelyn. Blondynka skrzywiła się lekko.
— Zawsze uciekam w to samo miejsce... — mruknęła, podciągając kolana pod brodę i opierając się o nie. 
Aimee nie była taka zła. Może oprócz tego, że była dość natrętna i często przychodziła do Evelyn gdy ta chciała pobyć sama. Ale to nie jej wina, że blondynka była aspołeczna. Była jednak najnormalniejszą i chyba najspokojniejszą dziewczyną w tym miejscu. Miała dwadzieścia osiem lat i była uzależniona od seksu. I to bardzo. Evelyn miała wrażenie, że na początku chciała się nawet z nią przespać. Teraz się powoli uspokajała, chociaż w prywatnych rozmowach często mówiła o tym, że ledwo wytrzymuje i że niedługo postrada zmysły. W dodatku jej upodobania były dość specyficzne (lubiła ostry seks z dużą dawką przemocy i w stosunku do niej i partnera). Trafiła tu po tym, jak omal jednego nie udusiła, sama będąc poobijaną. Oboje trafili do szpitala i wyszło na jaw, że Aimee chyba potrzebuje specjalistycznej pomocy.
— Przyniosłam żelki... Mama je podrzuciła podczas ostatniej wizyty... — powiedziała brunetka i położyła opakowanie między nimi. Evelyn spojrzała na nie, po czym wzięła garść słodyczy i wrzucała po jednym do ust. — Tak dla twojej wiadomości, nie uważam cię za idiotkę. Taka miłość... Chciałabym przeżyć. Mam dwadzieścia osiem lat, a jeszcze nigdy nie byłam zakochana bez pamięci. 
— Byłam zakochana bez pamięci... Teraz jestem głupia i trzymam się tego jak kawałka drzwi na środku oceanu. 
— Przestań mi tu jechać Titanikiem! — Pogroziła jej palcem. — Jeśli ty jesteś jak Rose, to ten facet jest jak Jack. Lubię słuchać jak o nim opowiadasz...
— Jack zginął. Pozwolił jej leżeć na tym skrawku drzwi, podczas gdy on siedział w lodowatej wodzie, co swoją drogą jest bardzo podłe ze strony Rose... Ale nieważne. Więc w tej historii to on może i jest Jackiem... Ale ja z całą pewnością nie jestem Rose...
— Jasne. Z twoich opowieści wynika, że on cię kocha...
Evelyn prychnęła i sięgnęła po kolejne żelki.
— Bierze ślub i będzie miał dziecko. Mogę być kimkolwiek chcę, a on i tak nie wróci... Lepiej chyba, żeby zniknął z mojego życia.
— Mów co chcesz... Ja wiem swoje...
— Jasne... — Uśmiechnęła się cynicznie Evelyn i zapatrzyła na krajobraz za oknem.
— Ile będziesz tu siedzieć? — mruknęła Aimee, starając się rozgryźć dzisiejszy nastrój blondynki. Nieskutecznie. Czasami trudno było ją odczytać. Bardzo dobrze się ukrywała. 
— Mówili, że około trzech, czterech miesięcy jeśli leczenie dobrze pójdzie... 
Aimee przyglądała się uważnie dziewczynie.
— Ei! Znowu jecie beze mnie?! — krzyknął niezadowolony chłopak, wchodząc do środka i zamykając za sobą drzwi. 
Lucas miał dwadzieścia dwa lata. Był po trzeciej próbie samobójczej. Prześladowali go w szkole, więc się załamał. W dodatku rodzice się rozwiedli i nie miał od nikogo wsparcia. Siedział tu od ośmiu miesięcy, bo kiedy wszystko było na dobrej drodze, próbował powiesić się na prześcieradle. Tuż przed tym przyszła jego matka i powiedziała, że musi wyjechać do innego miasta do pracy. Załamał się. Znowu. Teraz, mówił że czuje się lepiej, ale Evelyn wiedziała, że to zasługa silnych antydepresantów.
— Wybacz, Młody. Nie mogłam cię znaleźć... — rzuciła cynicznie Aimee. Chłopak siadł na podłodze. 
— Mam dość tych spotkań grupowych... Mam wrażenie, że niektórzy siedzą na nich jakby ktoś im mózg wyłączył, zauważyłyście? 
— Mhmm... — mruknęła Evelyn, nie odrywając wzroku od okna.
— A jej co? — Skinął w jej stronę głową.
— Znowu rozmyśla o ukochanym. 
— Eve, gadasz o nim cały czas... Spokojnie, jak wyrzucisz go z głowy na pięć minut, świat się nie skończy — zaśmiał się cicho, chcąc poprawić jej nastrój. Uzyskał jednak zupełnie odmienny rezultat od zamierzonego.
— Nie każę wam tu siedzieć — warknęła.
— Ma dzisiaj gorszy dzień... — wyjaśniła Aimee.
Evelyn znowu zasłoniła koszulą nadgarstki. Z jednego zdjęto jej opatrunek, bo rany nie były aż tak głębokie. Z drugiego nie. Nadal materiał bandaża zakrywał paskudne cięcia, które sama sobie zadała. Tamten wieczór wracał do niej niemal każdego dnia.


3 tygodnie temu 
— ...rozumiesz, że muszę cię poprosić o to, żebyś się wycofała? Mieszasz Sebastianowi w głowie... Myślę, że byłby w stanie odejść ode mnie, bo ty i twoja mała depresja, nie dajecie mu spokoju... — mówiła dziewczyna, chodząc w tą i z powrotem, trzymając się za brzuch. 
— Nie wpadłaś na to, że może nie chodzi o moją depresję, a twój parszywy charakter? — warknęła Evelyn. 
— Nie znasz mnie, więc nie wiesz jaki mam charakter.
— Myślisz, że nie wiem, że to ty pięć lat temu zatruwałaś mu umysł? Ty namawiałaś go do zakończenia tego związku. Ty mówiłaś, że nie wytrzyma... Wiem o wszystkim, Alison. Sebastian tak zapewnia mnie o tym, że jesteś miłą osobą i ja naprawdę w to wierzyłam, bo przecież nie mógłby pokochać kogoś takiego... Ale ty nim manipulowałaś. Od samego początku... Powiedz... To ty go odwiodłaś od pomysłu przeniesienia się na MIT? 
Alison popatrzyła na nią wielkimi z wściekłości i zaskoczenia oczami. Nie spodziewała się, że rywalka o tym wie.
— Skąd...?
— Mały ptaszek wyśpiewał mi to podczas spaceru.
— Teraz to nieistotne... Ponieważ będziemy mieli dziecko. Bierzemy ślub. Powinnaś się odpieprzyć. Zniknąć z jego życia, już do niego nie należysz... Jesteś tylko wspomnieniem i wybojem, który musi zostawić za sobą... Ty i ta twoja żałosna depresja... nie powinnyście wywracać jego życia do góry nogami... — Zmierzyła ją wściekłym spojrzeniem.
Odwróciła się na pięcie i wyszła, zatrzaskując za sobą drzwi. Evelyn długo się w nie wpatrywała, po czym opadła na kolana, płacząc głośno. Siedziała tak chwilę, po czym rzuciła się w stronę kuchni i wzięła najostrzejszy nóż jaki miała. Siedziała chwilę pod kanapą, a jej kotka obserwowała ją z naprzeciwka. Nie mogła się zebrać w sobie, ale te słowa... Dotknęły te części jej, które utrzymywały myśli o samobójstwie gdzieś w głębi umysłu. Dłoń jej się trzęsła i dziewczyna nie mogła się przemóc. Wstała i zamknęła drzwi od środka. Wróciła na swoje miejsce i patrząc na kotkę, która chodziła niespokojnie, przejechała pierwszy raz po skórze.


Żałosna.

Ostrze zostawiło niewielkie zadraśnięcie. Zrobiła to znowu i znowu. Zobaczyła jak krew powoli zaczyna spływać po jej prawej dłoni. Cięła się dalej. Kolejne rany. Kolejne krople krwi. Powoli traciła siły. Przeniosła się na drugą rękę, ale cięcia nie były już tak mocne, bo prawa dłoń odmawiała posłuszeństwa. Słyszała jak ktoś wali do drzwi, ale dźwięki dochodziły jak zza grubej szyby. Zaczęła tracić świadomość. Jej głowa opadła bezwładnie w dół. 
Gdzieś w oddali słyszała głos, proszący by nie odchodziła.


teraźniejszość
Wyrwała się z rozmyślań, dopiero, gdy Lucas krzyknął. Zadał jej pytanie na które nie odpowiadała dłuższą chwilę. Spojrzała w kierunku towarzyszy.
— Mógłbyś powtórzyć? — spytała, zaciskając palce na prawym nadgarstku.
— Pytałem, kiedy twoi bliscy będą mogli cię odwiedzić.
— Eh... W ten weekend. Ale nie sądzę, żeby ktoś przyszedł. Mają ważniejsze rzeczy do roboty, niż przyjazd tutaj i dowiedzenie się tego, co już pewnie wiedzą.
— Ty naprawdę masz niskie mniemanie o sobie... — mruknęła Aimee, wrzucając do ust pomarańczową żelkę.
— Słucham? — Oburzyła się blondynka.
— Serio, myślisz, że nikt nie ma ochoty się z tobą zobaczyć? 
— Jestem żałosna. — Wzruszyła ramionami.
— Okey... Skoro tak uważasz. Ale jeszcze się zdziwisz... Ja ci to mówię. Serio. Nie rozmawiałaś z nikim w szpitalu?
— Nie chciałam. Potem przewieźli mnie tutaj. — Spuściła wzrok na swoje palce. Nie miała pomalowanych paznokci, a skórki w okół nich były poodrywane. Ogólnie, jej dłonie wyglądały strasznie i zapewne nikt nie chciał ich dotykać.
— Wow. Sama ich odtrącasz... Wiadomość z ostatniej chwili: sama się z tym nie uporasz. A jak na razie odgradzasz się ścianą od wszystkich. A kiedy my chcemy być mili, bo wiemy jak to jest, to masz nas gdzieś! — Czarnowłosa podniosła się i opuściła pomieszczenie. Lucas spojrzał ze smutkiem w oczach na Evelyn i wyszedł za tą drugą. Paczka żelek nadal leżała na łóżku.

Zapukała delikatnie do drzwi. Otworzyły się po krótkiej chwili. Stał za nimi czarnoskóry mężczyzna po czterdziestce, z kilkudniowym zarostem na mocno zarysowanej szczęce i w okularach z grubymi oprawkami. Spojrzał na nią i przeczesał dłonią włosy. 
— Och, pan doktor pracował, mogę przyjść później... — powiedziała cicho, odwracając się szybko. 
— Panno Parker, jestem tutaj do waszej dyspozycji zawsze. Zapraszam... — Odsunął się z drogi i przepuścił ją w drzwiach. Gabinet był spory, dużo miejsca zajmowały szafki wypełnione książkami. Na środku stało biurko, a po lewej stronie fotel i kanapa. Ruszyła w tamtą stronę.
Doktor Mahoney był bardzo ciepłą i miłą osobą. Faktycznie był do dyspozycji pacjentów zawsze, gdy tego potrzebowali (skrycie licząc, że to kiedyś nigdy nie nastąpi w środku nocy, ale i wtedy zrywał się, żeby im pomóc). Evelyn mu zaufała. Tak jak poprzedniej psychoterapeutce, chociaż pierwszego dnia tutaj dostała histerii, żądając przywiezienia doktor Johnson. 
— Co cię do mnie sprowadza? — zapytał, siadając na fotelu. Spojrzała na niego uważnie.
— Chcę to ogarnąć, doktorze... Chcę się otworzyć i zburzyć mur, bo na razie mam wrażenie, ze stoję i walę w niego głową... Chcę się czuć dobrze... — załkała cicho. — Nie chcę być żałosna, a tak się czuję... — dodała, zaciskając palce na paczce żelek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Każdy komentarz motywuje do dalszego pisania i wywołuje szeroki uśmiech na twarzy autorki :)
Wasze uwagi mogą mieć wpływ na mój warsztat, ale także na fabułę!
Za każdy wpis i odwiedzenie bloga ogromnie dziękuję :)

Obserwatorzy

Szablon stworzony przez Lune / Technologia Blogger / Credits: X X X